O narodzinach dziecka
28-02-2014 12:38
A
A
A
Rozmowa z położną Jeannette Kalytą, która odwiedziła oddział położniczo-ginekologiczny w Szpitalu Powiatowym w Sochaczewie
Czy zawsze chciała pani zostać położną?
- Tak. Ale nie chciałam być taką położną jak widziałam podczas mojej drogi uczenia się tego zawodu To, co widziałam na oddziałach położniczych, jak zachowywały się położne, było bardzo nieludzkie. Zdaję sobie sprawę, że od tamtego czasu zmieniło się dużo i kobieta nie jest już traktowana przedmiotowo. Cieszę się, że podmiotowość kobiety jest już coraz mocniej widoczna także w Polsce. Niestety są jeszcze szpitale, gdzie kobieta podczas porodu nadal ma przywiązywane nogi do łóżka podczas parcia do porodu. Dlatego uważam, że czas na zmiany.
Jak ocenia pani przygotowanie oddziału położniczego w sochaczewskim szpitalu?
- Cieszę się, że wasz szpital bierze udział w zmianach, ponieważ dyrekcja szpitala wiele robi dla kobiet rodzących. Sale porodowe są nie tylko przepiękne, ale i funkcjonalne. Widziałam także nowoczesny sprzęt i duże pojedyncze sale porodowe. To naprawdę dobry znak nadchodzących zmian. Moje zainteresowanie wzbudził „Pokój laktacyjny”. To przecież nieczęsty widok w naszych szpitalach. Niektórym wydaje się to dziwne, ale to bardzo ważne miejsce. Kobiety nie chcą karmić na ogólnych salach tylko w bardziej intymnych warunkach i należy im na to pozwalać.
Korzystając z okazji chciałam podziękować panu Przemysławowi Gaikowi. To dzięki jego uprzejmości miałam możliwość odwiedzić sochaczewski szpital, poznać panie położne i usłyszeć o dalszych planach Starostwa Powiatowego dotyczących rozwoju nie tylko oddziału ginekologiczno-położniczego, ale także całego szpitala.
O czym jest pani książka „Położna. 3550 cudów narodzin”?
- To książka autobiograficzna a dokładnie biografia zawodowa, ponieważ opisuję wydarzenia przełomowe w moim życiu. Przywołuję również historię położnictwa w oparciu o 25 lat mojej pracy zawodowej jako położna. Chciałam przypomnieć na stronach tej książki informację, jęli kiedyś kobiety rodziły w gorszych warunkach nie tylko bytowych, ale i psychicznych a teraz jest o wiele lepiej. To same kobiety chcą walczyć o swoje prawa, o swoją godność. Jako personel medyczny musimy iść za potrzebami kobiet.
Które porody utkwiły pani najbardziej w pamięci?
- Zapamiętałam wszystkie te, które były objawieniem długo wyczekiwanego życia i dobrze się skończyły. Za to w swojej książce opisuję porody, które czasem były dramatyczne czy skończyły się źle dla dziecka bądź matki. Poświęcam też dużo miejsca na tzw. porody rodzinne. Ponieważ mamy teraz pokolenie mężczyzn, którzy świadomie uczestniczą przy porodach, choć nie mają wzorów do naśladowania. Ich ojcowie nie mieli takiej szansy. Znajduje się tu dużo porad dla panów czy brać udział w porodzie, czy jednak poczekać za drzwiami. Moim zadaniem jest uświadomienie przyszłym rodzicom, że wspólne porody to nie moda a umacnianie nowo powstających więzi pomiędzy dzieckiem i rodzicami.
Jak odniesie się pani do mody na cesarskie cięcie?
- Według mojej wiedzy i praktyki decyzja o takim rozwiązaniu ciąży zawsze jest podyktowana lękiem. Jednak jedynym sposobem na eliminację strachu przed porodem jest uczęszczanie obydwojga partnerów do szkół rodzenia. To najlepsze miejsce, aby takiego lęku się pozbyć. Tam można zmierzyć się z tym, czego się boimy. Porozmawiać o tym z położną lub inną przyszłą mamą. Nie jest już w tej chwili tajemnicą, że dzieci z „cięć cesarskich” mają utrudniony start w życie niż dzieci z porodów naturalnych. Maleństwa, które przyszły na świat przez drogi naturalne lepiej reagują w życiu na stresy, łatwiej podejmują decyzje, są bardziej konsekwentni w działaniu czy mają lepszy kontakt ze swoim ciałem oraz z otoczeniem, ponieważ nie boją się dotyku. Trzeba też zdawać sobie sprawę, że postępowanie z noworodkiem urodzonym poprzez cesarskie cięcie a takim, który przyszedł na świat poprzez skurcze macicy matki, są różne. Należy wiedzieć jak opiekować się takim noworodkiem, który np. może nie lubić dotyku innej osoby. Mama musi się nauczyć jak stymulować maleństwo, aby wszystkie jego deficyty zostały nadrobione.
Czy zapracowane mamy nie mają czasu na rodzenie?
- Tak, to prawda. Kobiety obciążone są w dzisiejszych czasach wieloma obowiązkami. Dom, praca, kariera, wszystko w szybkim tempie. To nie sprzyja ani młodej mamie, ani dziecku. A tu nagle ktoś każe im położyć się i rodzić czasem przez kilkanaście godzin w bólu. Kobieta nie ma na to zgody w sobie. Osoby żyjące w XXI wieku są przyzwyczajone do tabletki na każdy rodzaj bólu i pilnego załatwiana ważnych spraw.
Czy powróciła moda na porody w domu?
- Przez wiele lat przyjmowałam porody w domach, lecz od 4 lat tego nie robię. Są matki zdecydowane i zdeterminowane, aby urodzić w domu. Jeśli decyzja jest przemyślana a przyszła mama otoczona jest opieką doświadczonej położnej, to taki poród niczym nie różni się od tego na sali porodowej w szpitalu. Żałuję, że zrezygnowano tuż po II wojnie światowej z tzw. izb porodowych, które były prowadzone jedynie przez położne. Tam odbywały się porody tylko fizjologiczne. Kobiety rodziły zdrowe dzieci i nie potrzebowano pomocy lekarzy oraz całego personelu medycznego. Niestety po ich likwidacji cud porodu przeniesiono do szpitali, gdzie leczy się osoby chore. Już na początku kobiecie rodzącej zakłada się paradoksalnie: historię choroby i w tym momencie zaczyna działać podświadomość, że może coś się stać ze mną i dzieckiem. Dlatego, aby uniknąć tego stresu kobiety decydują się na poród w atmosferze bezpieczeństwa, czyli w swoim domu pod opieka położnej.
Rozmawiała Aneta Ligner
Sekcja Promocji i Rozwoju
Szpital Powiatowy w Sochaczewie
ZOBACZ GALERIE